[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas szkolenia ciągle o niej myślał, choć nie było w tym nic osobiste-go.Równie często myślał o co najmniej siedmiu innych dziewczynach zliceum.Będąc z nią tutaj, czuł się jak w imadle, mimo że otaczała ich otwartaprzestrzeń.- Mogę cię o coś zapytać? Czy jak robiliśmy to pierwszy raz, byłaś, nowiesz, byłaś dziewicą? Czy to był twój pierwszy raz?- Pytasz poważnie?- Uhm.Taa.- %7łartujesz sobie?- Taa.To znaczy nie.- Za kogo właściwie mnie bierzesz?- Tylko pytałem.- Tak, byłam dziewicą.To nie jest coś, co robi się codziennie, w każ-dym razie ja tego nie robię.Myślisz, że kim jestem, jakąś motocyklową ma-muśką?James wybuchnął śmiechem i Stevie się rozpłakała.- Stevie, Stevie, Stevie - powiedział - przepraszam.Cieszył się, że jest Wigilia.Następny dzień Stevie spędzi z rodziną i niebędzie musiał się z nią spotykać.Ale to tylko piwo tak na nią działało i po dwóch minutach przyjęła jegoprzeprosiny.- Zachód słońca zawsze jest piękny, kiedy na niebie są chmury - powie-działa.O zmierzchu szybko się ochłodziło.James czuł zrywający się wiatr,ostatni ciepły oddech dobiegającego końca dnia.Stevie całowała go wielerazy.W Karolinie Południowej traktowali go jak bestię i przetrwał.Stał sięwiększy, silniejszy, starszy, lepszy.Ale wróciwszy do świata, w którymwyrósł, nie miał pojęcia, jak siedzieć w pokoju z matką albo co powiedziećtej szesnastolatce, nie wiedział, co zrobić z tymi kilkoma dniami poprzedza-jącymi wyjazd do Luizjany na zaawansowane szkolenie piechoty, gdzie zno-wu będą mówić mu, co robić.147 - Jutro szybko załatwimy prezenty i resztę - powiedziała Stevie, kładącczule palce na jego karku.- O której chcesz po mnie przyjechać?Kiedy zastanawiał się nad tym prostym pytaniem, zdawało się nabieraćobjętości, aż wreszcie przecięło jego myśli na pół.Nacisnął klamkę, wysiadł na powietrze, podszedł do spalonego wraka istanął pochylony, dłonie opierając na kolanach, ledwo utrzymując równowa-gę, ze wzrokiem uniesionym ku zimowemu horyzontowi.Pragnął, by ktośwyszedł z różowo-błękitnej mgły i uratował go.W oddali zobaczył migotli-wy miraż - albo straszną śmierć w płomieniach w Wietnamie, taką jaka spo-tkała mężczyznę wydobytego z poczerniałego chevroleta, albo paradę latwypełnionych pytaniami Stevie i pieszczotą jej palców na jego karku.Sands spędził noc w prywatnym pokoju z łazienką w kwaterach dla samot-nych oficerów w bazie Clark, gdzie zasadniczo panowała atmosfera akade-mika, drzwi otwierały się i zamykały, półnadzy młodzi mężczyzni pokrzyki-wali na korytarzach, szumiały prysznice, piosenki Nancy Sinatry walczyły zinstrumentalnymi bossa novami Staną Getza, w powietrzu unosił się zapachdezodorantu Right Guard.Skip przyjechał tu o ósmej wieczorem.Razem zkierowcą wnieśli szafki do pokoju.Z nikim nie rozmawiał, wcześnie siępołożył, nazajutrz wstał pózno - był sylwester - wsiadł do autobusu i poprosiłfilipińskiego kierowcę, żeby wysadził go tam, gdzie może dostać śniadanie.W taki oto sposób Sands trzydziestego pierwszego grudnia 1966 roku odziewiątej rano znalazł się w barze przy kręgielni już o tej porze pełnymlotników poprawiających wyniki przy akompaniamencie stuków.Jadł jajka zbekonem z plastikowego talerza przy stoliku koło wielu, wielu torów i ob-serwował graczy.Pomimo hałasu niektórzy mieli w sobie jakąś cichą ukrad-kowość, przyczajone skupienie aportującego psa.Inni ciężko biegli i rzucalikulą jak miotacze.Skip nigdy nie grał w kręgle, nigdy przedtem nawet nieprzyglądał się grze.Jej atrakcyjność rzucała się w oczy, czysta geometria,pewność wynikająca z praw fizyki, organiczne bogactwo drewnianych torówi niema służalczość maszynerii, która unosiła stojące i zmiatała przewróconekręgle, a nade wszystko bezradność i napięcie, kula brana w dłoń, kula wyce-lowana, kula tocząca się w dal jak sen, kula, na której bieg w żaden sposóbnie można już wpłynąć.Powolna, wielka, potężna gra.Sands postanowił, żespróbuje, kiedy tylko śniadanie uleży mu się w żołądku.Tymczasem piłczarną kawę i czytał list od Kathy Jones.Pisała starannie, niebieskim pióremwiecznym, na szorstkim i szarawym, przypuszczalnie wietnamskiej produkcjipelurze.Pierwsze listy były bezpośrednie, gawędziarskie, samotne, uczuciowe.148 Zastanawiała się, czy możliwe jest ich spotkanie w Sajgonie, i Sands myślało tym z radością.Ostatnie natomiast, zawierające zawiłe, bezładne rozmyśla-nia -Przez całe życie miałam do czynienia z dżokerami.Tylko z dżokerami.%7ładnych asów, żadnych królów.Timothy był pierwszym asem, to onprzedstawił mnie Królowi - Jezusowi Chrystusowi.Wcześniej studio-wałam w college'u w Minneapolis.Straciłam jednak zapał, rzuciłamwięc szkołę, pracowałam jako sekretarka i co wieczór chodziłam nakoktajle z młodymi facetami, którzy pracowali w śródmieściu, z mło-dymi dżokerami.- były bezosobowe, równie dobrze mogły zostać wydarte z czasopisma.Skipnie potrafił ich znieść.Przestał wyczekiwać na kolejne spotkanie z Kathy.Ludzie w krajach, które odwiedzamy - spójrz na tych ludzi.Rodzą się,żyją i umierają pod dyktatem okoliczności, nigdy nie powiedzą: chcęmieszkać tam, a nie tu, wolę być kowbojem niż rolnikiem.Nawet niemogą być rolnikami, są tylko ogrodnikami.Sadzą rośliny.Zbierają.Początkowo jej listy nie były długie, zwykle zajmowały obie strony kartki, ikończyły się zdaniem:  Ręka odmawia mi posłuszeństwa! W takim razie totyle.Twoja Kathy albo  Widzę, że wyczerpałam miejsce.W takim razie totyle.Twoja Kathy.Początkowo Skip odpowiadał, zawsze bardzo krótko.Miał nadzieję, że nie szorstko.Nie wiedział jednak, o czym pisać.Natura ichzwiązku, dostatecznie jasna, gdy się spotykali, teraz nabrała tajemniczości.Jeśli chodzi o kontrast pomiędzy możliwością wyboru a całkowitymbrakiem wolności wyboru, sprawy bardzo się komplikują.Wy, Amery-kanie - wasze wojska z wyboru toczą tę wojnę.Wasi wrogowie nie ma-ją wyboru.Urodzili się w kraju, w którym toczy się wojna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •