[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie jest Jasmina? - spytał Kerim Szach.Władca wybuchnął śmiechem.- I po co ci to wiedzieć, trupie? Czyż tak szybko zapomniałeś o mej siłę, której niegdyś ci użyczyłem, że przybyłeś walczyć ze mną, biedny głupcze? Chyba będę musiał wydrzeć ci serce, Kerim Szachu!Wyciągnął rękę, jakby spodziewał się, że coś w nią wpadnie, i Turańczyk krzyknął przeraźliwie w śmiertelnej męce.Zatoczył się jak pijany; nagle rozległ się trzask pękających kości i ogniw kolczugi, a z jego piersi trysnął strumień krwi i przez okropną dziurę rozszarpanych tkanek wystrzeliło coś czerwonego i ociekającego - wprost do nastawionej dłoni Władcy, jak okruch stali przyciągany przez magnes.Turańczyk osunął się na posadzkę i legł bez ruchu, a Władca Imszy ze śmiechem cisnął pod nogi Cymerianina jeszcze bijące ludzkie serce.Conan zaklął i z rykiem runął na schody.Z pasa Khemsy płynął strumień siły bezgranicznej nienawiści, pomagający mu przezwyciężyć straszliwą emanację mocy, z jaką zetknął się na schodach.W powietrzu zawisła stalowo błyszcząca mgiełka, w którą zanurzył się jak pływak - opuści- wszy głowę, zasłaniając twarz zgiętym ramieniem i mocno ściskając kindżał w lewej ręce.Wytężając załzawione oczy, nieco wyżej, na stopniach, dostrzegł sylwetkę okrutnego czarnoksiężnika - falującą jak odbicie w wartko płynącej wodzie.Targały nim i miotały moce, których nie potrafił ogarnąć rozumem, lecz czuł wspierającą go, płynącą z zewnątrz siłą, która niepowstrzymanie niosła go naprzód mimo potęgi Wróżbity i własnej słabości.Dotarł na szczyt schodów i przez stalowoszarą mgiełkę ujrzał przed sobą twarz Wróżbity oraz dziwny lęk malujący się w jego niepewnym spojrzeniu.Conan przebrnął przez mgłę jak przez fale przyboju i kindżał w je- go muskularnej ręce skoczył w górę niczym żywe stworzenie.Ostrze rozcięło togę Władcy, który odskoczył ze zduszonym okrzykiem.Nagle, na oczach zdumiałego Cymerianina, czarnoksiężnik zniknął - po prostu zniknął jak mydlana bańka.Tylko po schodach przemknął jakiś długi i falujący cień.Conan skoczył za nim na wąskie schody wiodące z podestu w górę.Nie potrafił nazwać tego, co tędy umknęło, ale szalona wściekłość przy- tłumiła ogarniające go obrzydzenie i strach.Pobiegł szerokim korytarzem o nagich ścianach i podłodze z polerowanego nefrytu.Przed nim śmignął długi cień, znikając w zasłoniętych kotarą drzwiach.Zawtórował temu przerażony kobiecy krzyk, dobiegający z komnaty w głębi.Ten dźwięk uskrzydlił Conana, który pognał ile sił w nogach do drzwi i już w następnej chwili znalazł się w pomieszczeniu za kotarą.Ujrzał przerażający widok.Na skraju pokrytego aksamitem podium kuliła się Jasmina, wrzeszcząc z przerażenia i odrazy, podniesioną ręką zasłaniając się przed uniesionym ohydnym łbem żmii o błyszczącym kar- ku i połyskliwych ciemnych splotach.Ze zduszonym okrzykiem Conan rzucił kindżałem.Potwór odwrócił się błyskawicznie i runął na niego jak wiatr przelatujący wśród wysokich traw.Długie ostrze utkwiło w jego karku tak, że rękojeść sterczała z jednej, a koniec klingi z drugiej strony, lecz to tylko zdawało się powiększać wściekłość wielkiego gada.Pochylił ogromny łeb nad człowiekiem, który odważył się stawić mu czoło, po czym szczerząc ociekające jadem kły próbował go nimi pochwycić.Jednak w tej samej chwili Conan wyrwał zza pasa sztylet i dźgnął nim z całej siły, kierując ostrze w górę.Stal przebiła dolną szczękę potwora i utkwiła w górnej, przyszpilając je do siebie.Natychmiast wielkie cielsko owinęło się wokół Cymerianina; nie mogąc użyć kłów, wąż spróbował innego sposobu ataku.Lewa ręka Conana była przyciśnięta do ciała przez oplatające go zwoje, ale prawą miał wolną.Mocno wsparłszy się na rozstawionych no- gach dla zachowania równowagi, złapał za wystającą z karku żmii ręko- jeść kindżału i wyszarpnął z jej cielska.Jakby odgadując swą nieludzką inteligencją zamiary przeciwnika, bestia zaczęła się wić i prężyć, usiłując owinąć się wokół jego wolnego ramienia.Jednak długie ostrze uniosło się już i opadło z szybkością błyskawicy, przecinając niemal na pół grube cielsko.Zanim Cymerianin zdążył uderzyć ponownie, giętkie zwoje wypuściły go z uścisku i potwór śmignął po posadzce, brocząc krwią z okropnych ran.Conan skoczył za nim wznosząc broń do ciosu, lecz mordercze cięcie przeszyło powietrze, bo wijący się gad usunął się w bok i uderzył łbem w przepierzenie z sandałowego drzewa.Jedna z płyt ustąpiła; długie, broczące krwią cielsko wślizgnęło się w otwór i zniknęło.Cymerianin niezwłocznie zaatakował przepierzenie.Kilkoma ciosami wyrąbał w nim otwór i zajrzał do mrocznej alkowy.Nigdzie nie dostrzegł czarnego, ohydnego gada.Zobaczył kałuże krwi na marmurowej posadzce i krwawe ślady wiodące do ukrytych w murze drzwi.Były to ślady bosych stóp.- Conanie!Okręcił się na pięcie w samą porę, by chwycić w ramiona Devi Vendii, która przebiegła przez komnatę i rzuciła mu się na szyję drżąc ze strachu, wdzięczności i ulgi.Wszystkie te wydarzenia w najwyższym stopniu wzburzyły gorącą krew Cymerianina.Przycisnął dziewczynę do piersi z siłą, jaka w innych okolicznościach wywołałaby na jej twarzy bolesny grymas, i wycisnął na jej war- gach gwałtowny pocałunek.Jasmina nie opierała się.Miejsce Devi zajęła zwykła kobieta.Zamknąwszy oczy utonęła w ulewie jego dzikich, gorących pocałunków, oddając się fali namiętności.Przerwał, by nabrać tchu, i spojrzał na nią; dyszącą, wtuloną w jego potężne ramiona.- Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz - mruknęła.- Nie zostawił- byś mnie w tym siedlisku demonów.Słysząc te słowa Conan odzyskał rozsądek i świadomość tego, gdzie się znajdują.Podniósł głowę i nadstawił ucha.W zamku na Imszy panowała cisza, lecz była to cisza przepojona groźbą.Niebezpieczeństwo czaiło się w każdym kącie, szczerzyło się szyderczo zza każdej draperii.- Lepiej chodźmy stąd póki czas - mruknął.- Te rany wystarczyły- by, żeby zabić każde zwykłe zwierzę lub człowieka, ale czarnoksiężnik to co innego.Zranisz go, a on odpełza jak ranny wąż, by z jakiegoś magicznego źródła zaczerpnąć nowego jadu.Podniósł dziewczynę i niosąc ją w ramionach jak dziecko, ruszył przez błyszczący nefrytowy korytarz i schody, w nerwowym napięciu wypatrując oznak niebezpieczeństwa.- Spotkałam Władcę Imszy - szepnęła Jasmina ostrząsając się i mocniej obejmując wybawcę.- Rzucał na mnie czary, by złamać moją wolę.Najstraszniejszy był gnijący trup, który chwycił mnie w objęcia.wtedy zemdlałam i leżałam jak nieżywa, nie wiem jak długo.Zaraz po odzyskaniu przytomności usłyszałam na dole zgiełk i krzyki, a potem ten wąż wślizgnął się do komnaty i.ach! - zadrżała na to przerażające wspomnienie.- W jakiś sposób wiedziałam, że to nie złudzenie, ale prawdziwa żmija dybiąca na moje życie.- W każdym razie nie była to zjawa - odparł tajemniczo Conan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]