[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W sali mieści się tysiąc ośmiuset delegatów, przy długich, wygiętych w łuki stołach,bladozielonych ze złotym obramowaniem i z mikrofonem przy każdym miejscu.Nad widowniąwznosi się wielka kopuła, na której umieszczono reflektory świecące w dół niczym gwiazdy.Ten, kto pierwszy raz wchodzi do tej sali, wstrzymuje oddech, i kto nie jest całkowicieprzesiąknięty cynizmem, ten przeczuwa tutaj trochę, co mogliby osiągnąć wspólnie ludzie.Po południu 27 czerwca ta majestatyczna sala była prawie pusta.Przed podium stałagarstka ludzi omawiających przebieg ceremonii, dwoje z nich dzwigało na ramionach kamerytelewizyjne, a wysoko nad nimi reflektory zapalały się i gasły.Ktoś z papierami w jednej ręce igdakającą krótkofalówką w drugiej krążył wokół i wydawał polecenia.Mężczyzni wkombinezonach układali grube kable i przyklejali je czarną taśmą do podłogi.Sekretarzgeneralny stał za mównicą i cierpliwie pozwalał, by człowiek wyposażony w światłomierzmanipulował mu nim przed nosem.Lionel Hillman czekał w pewnym oddaleniu, skrzyżowałramiona i uważnie przysłuchiwał się temu, co mówił do niego inny człowiek z innymi papierami.John Fontanelli nie miał nic do roboty, musiał tylko siedzieć na przydzielonym mumiejscu, czekać na chwilę, kiedy skierowana zostanie na niego kamera, i zrobić wtedy dostojnąminę, albo przynajmniej nie dłubać akurat w nosie.Wszystko, co musiał zapamiętać, to kiedy mawejść do sali i przez które drzwi, a to wyjaśniono mu szybko.Siedział teraz tylko, pełen radości znieoczekiwanego pojednania z bratem, przyglądał się innym i wczuwał w atmosferę audytorium.Sala ta zdawała się emanować pocieszającą ufnością, cierpliwą, spokojną, niemal upartąwytrwałością, właśnie tak, jakby zadomowiły się tu dusze Mahatmy Gandhiego i MartinaLuthera Kinga.Te ściany zdawały się mówić A jednak, puste ławki szeptały Pewnego dnia.Totylko kwestia czasu.Pewnego dnia powstanie światowy parlament, rząd dla całej Ziemi, iżyjącym wtedy ludziom wyda się to zupełnie oczywiste.Dzieci będą uczyły się na lekcjachhistorii, że kontynenty podzielone były dawniej między narody, że kraje miały własne rządy,własne armie i własne pieniądze, i będzie wydawało im się to tak absurdalne, jak dziśpostrzegamy czas, kiedy Ameryka Północna była angielską prowincją, a niewolnikamihandlowano jak bydłem.John podniósł wzrok w górę ku kopule.Może będzie tu kiedyś sala posiedzeń parlamentuświatowego, stateczna i bogata w tradycję.Niemal fizycznie odczuwał tę prawdopodobnąprzyszłość.Widział stojącego na przodzie prezydenta świata - albo panią prezydent - jakwygłasza swoje expose.Słyszał niewidzialny, nie wzniecony jeszcze niepokój w ławachparlamentu, gdyż nadal będą istniały partie, różnice zdań, spory o pieniądze, wpływy, i o to, jakądrogą należy pójść.To się nie zmieni, widział nagle z jaskrawą jasnością, będzie tak, póki na tejplanecie będą istnieć ludzie, gdyż jest to częścią tego, co oznacza ludzkie życie.Czuł równieżświat za murami, taki, jaki będzie wówczas, wielki, dziki, skomplikowany świat dziwnych mód iosobliwych technologii, pełen ludzi i idei i jeszcze nie wymyślonych wynalazków, pulsującykosmos rozmaitych sposobów na życie, utrzymywany w całości przez zapierającą dech,skomplikowaną sieć wzajemnych powiązań i duchowych zależności, nie pozostawiającą miejscana podziały i rozłamy.Czuł świat, w którym nie było już ochoty na marnowanie choćbynajmniejszego wysiłku na separację, i ten świat mu się podobał.Tak, myślał.Tak.Z trudem powrócił z tej wizji do rzeczywistości, i mrugając rozejrzał się, szukającwzrokiem człowieka z krótkofalówką, który wskazywał na niego i wołał:- Jest pan gotowy, panie Fontanelli? Przećwiczymy wszystko jeszcze raz.Hol był niespodziewanie jasny i niespokojny.Media zorganizowały tu swoją własnąpróbę generalną, z tuzinów ogromnych reflektorów wylewało się światło, ludzie biegali,potrącając się, łączyli wtyczki, montowali kamery i statywy.John obejrzał się, zobaczyłczekający na zewnątrz samochód, rozglądał się za Linem, którego nigdzie nie mógł dostrzec.Skinął na Marco, przepychającego się ku niemu przez tłum.- Ktoś chce z panem porozmawiać - powiedział ochroniarz i wskazał dłonią kogoś zaplecami Johna.John odwrócił się, nagle poczuł uderzenie, i jeszcze jedno, gorący ból, palący go w całymciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]