[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwykle klienci stawali się wówczas przystępniejsi.Obawiałem się, że inaczej mi zaśnie.- Jak na tak duży kabriolet, buda otwiera się i zamyka nadzwyczaj lekko.Niech pan sam ją spróbuje zamknąć.Można to zrobić jedną ręką.Ale Blumenthal uznał, że nie warto próbować.On to zna.Strzelałem drzwiczkami jak z procy i szarpałem za klamki.- Wszystko mocne, trzyma się jak mur.Niech pan spróbuje.Blumenthal nie spróbował.Uważał to za rzecz samą przez się zrozumiałą.Diabelnie twarda sztuka! Pokazałem mu szyby.- Opuszczanie ich jest zabawką.Trzymają się doskonale na każdej wysokości.Blumenthal ani drgnął.- Do tego nierozpryskujące się szkło -jechałem dalej, nieco już zrozpaczony.- Nieoceniona zaleta! Właśnie w warsztacie mamy forda.Tu opowiedziałem wypadek żony piekarza i podbarwiłem go jeszcze trochę, dodając dziecko, któremu kazałem również zginąć w katastrofie.Ale Blumenthal był zamknięty jak kasa pancerna.- W nietłukące się szkło wyposażone są przecież wszystkie wozy - przerwał mój wykład.- To nic szczególnego.- Nietłukące się szkło nie należy do wyposażenia seryjnych wozów - odpowiedziałem z łagodnym zaostrzeniem w głosie.- Najwyżej w niektórych typach aut przednia szyba jest z takiego szkła.Nigdy jednak boczne okna.Zahuczałem klaksonem, po czym przeszedłem do opisu wewnętrznego komfortu wozu - kufra, siedzeń, kieszeni, tablicy rozdzielczej.Wchodziłem w każdy szczegół, podałem Blumenthalowi zapalniczkę i wykorzystałem tę okazję do poczęstowania go papierosem, żeby go może w ten sposób rozruszać.Ale on odmówił.- Dziękuję, nie palę - odpowiedział i spojrzał na mnie tak znudzonym wzrokiem, że nagle przeleciało mi przez mózg straszliwe podejrzenie: może ten typ nie miał do nas w ogóle interesu, może pomylił się w adresie i chciał kupić coś zupełnie innego: maszynę do obrabiania dziurek do guzików albo aparat radiowy? Sterczy sobie niezdecydowanie przy wozie, a potem pójdzie dalej.- Zróbmy próbną jazdę - zaproponowałem wreszcie, mocno wyczerpany.- Próbną jazdę? - spytał takim tonem, jakbym powiedział słowo “dworzec".- Tak, próbną jazdę.Musi pan przecież zobaczyć, jak wóz się sprawia.Powiadam panu, trzyma się drogi jak przymurowany.Jakby szedł po szynach.A silnik ciągnie, jakby to nie był ciężki kabriolet, tylko piórko.- Ach, te jazdy próbne - machnął pogardliwie ręką.- Niczego nie dowodzą.Dopiero później okazuje się zawsze, czego wozowi brak.“Oczywiście, ty szatanie z żelaza - pomyślałem wściekły - czy przypuszczasz, że będę cię pakował nosem na to, czego brak wozowi?"- Doskonale, wobec tego nie - powiedziałem i przekreśliłem już wszelkie nadzieje.Przecież to jasne, że typ nie kupi.Ale oto Blumenthal obrócił się ku mnie, spojrzał prosto w oczy i spytał cicho, ostro i szybko: -- Ile kosztuje wóz?- Siedem tysięcy marek - wystrzeliłem jak z procy, nie mrugnąwszy powieką.Wiedziałem, że gość nie powinien zauważyć, iż choćby przez mgnienie oka zastanawiałem się nad odpowiedzią.Każda sekunda wahania kosztowałaby tysiąc marek, które próbowaliśmy wytargować.- Siedem tysięcy marek netto - powtórzyłem twardym głosem i pomyślałem sobie: “Jeżeli zaproponujesz mi pięć tysięcy, to możesz sobie zabrać pudło".Ale Blumenthal nic nie zaproponował.Wyrzucił z siebie krótkie sapnięcie.- Grubo za wiele!- Oczywiście! - powiedziałem i zrezygnowałem z transakcji.- Dlaczego “oczywiście"? - spytał Blumenthal zdradzając nareszcie ślad ludzkiego zaciekawienia.- Drogi panie Blumenthal, czy spotkał pan w dzisiejszych czasach kogoś, kto by inaczej odpowiedział na wymienioną cenę?Przyjrzał mi się uważnie, po czym przez twarz jego przeleciało coś jakby odblask uśmiechu.- Ma pan rację.Ale wóz jest naprawdę za drogi.Nie wierzyłem własnym uszom.Nareszcie właściwy ton! Ton prawdziwego klienta! A może to jeszcze jeden przeklęty wybieg?W tej chwili wszedł przez bramę elegancki fircyk.Wyciągnął z kieszeni gazetę, porównał raz jeszcze numer domu i podszedł do mnie.- Czy tu jest do sprzedania cadillac?Kiwnąłem głową i patrzyłem na żółtą bambusową laseczkę i rękawiczki ze świńskiej skóry.Zatkało mnie.- Czy mógłbym obejrzeć wóz? - zapytał elegancik ani drgnąwszy.- To ten, ale może pan zechce chwileczkę zaczekać, jestem zajęty.Może pan tymczasem spocznie w garażu?Fircyk przysłuchiwał się przez chwilę mruczeniu motoru, przybrał naprzód krytyczną minę, a potem na twarzy jego pojawił się wyraz uznania.Odholowałem go do warsztatu.- Idiota! - warknąłem i wróciłem szybko do Blumenthala.- Jeżeli przejedzie się pan raz wozem, będzie się pan zapatrywał inaczej na cenę - powiedziałem.- Może pan wyróbowywać wóz tak długo, jak się panu podoba.Jeżeli panu wygodniej, to mogę zajechać po pana wieczorem.Ale chwilowe ożywienie Blumenthala pierzchło bez śladu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •