[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porusza się szybko i zwinnie, a cały pokryty jest złocistym meszkiem jak młode kaczątko.Bez okularów widać, że jego oczy są całkiem okrągłe.Weiss skacze na krawędź dachu, daje nam znak, żebyśmy szli za nim, uśmiecha się i wyfruwa w powietrze.Wygina plecy w łuk i mocno, rytmicznie, ale bez zbytniego pośpiechu, macha ramionami, stopami też wykonując nieznaczne ruchy.Szybuje ponad dziedzińcem i siada na okalającym szpital murze.Odwraca się i znów wzywa nas gestem za sobą.— Beze mnie.Nie mam zamiaru nawet schodzić na krawędź.Ani mi się śni skakać z dachu — żebym sobie kark skręcił?— I beze mnie też, Al.— No to co z nami?— My weźmiemy ten kostium, z którego Weiss się przepoczwarzył, i wsadzimy do pudła razem z resztką przegniłych piłek.Schodzimy na dół, zdajemy pudło przy wejściu, a potem wychodzimy sobie zwyczajnie, przez bramę.— Tak ot?— Tak ot.— No, a co później?— Nic później, Al.Dalszy ciąg życia.— I to wszystko?— Jak to: wszystko?— Tak to się kończy?— Niezupełnie, Al.Za łatwo by było.Jeszcze nikomu się tak nie udało.Ale próbować warto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]